WIĘZY RODZINNE
Noc, uliczka, śmietniki, wszystko skąpane w blasku księżyca. Dzieciak przebiegł,
wpadając w kałużę i rozchlapując na około wodę. Ze studzienki kanalizacyjnej
wydobywała się para. Za dzieciakiem biegło dwóch mężczyzn - pijanych, zarośniętych
ludzi ulicy. Dzieciak wbiegł w poprzeczną uliczkę i... Ślepy zaułek. Mężczyźni
zbliżali się powoli; jeden z nich bawił się nożem, drugi pociągnął z niedużej
butelki. Chłopak nie miał dokąd uciekać.
Nóż przeciął powietrze i skórę na twarzy. Czerwona ciecz zalśniła na czubku noża,
niższy mężczyzna zarechotał basowo. Dzieciak padł na ziemię. Tam dosięgły go buty
jego oprawców.
Bili gdzie popadnie; kopniaki spadały na twarz, plecy, nerki i nogi chłopaka. On wił
się z bólu, płacząc głośno.
Nie było litości, wahania... Tylko nienawiść, chęć sprawienia bólu...
- Zostawcie go!!! - zabrzmiało za nimi. Obaj mężczyźni obrócili się jak na komendę.
Przed nimi, u wlotu uliczki, stał niewysoki, chudy mężczyzna w śmiesznych okularkach.
- Jak możecie być tak...
Nie dokończył. Właśnie w tym momencie jeden z mężczyzn złapał go za kołnierz
kurtki i pchnął go na ścianę. Chudzielec jęknął głośno i upadł obok dzieciaka -
tam drugi mężczyzna poczęstował go solidnym kopniakiem. Chudzielec znów uderzył o
ścianę i przez chwilę usiłował złapać oddech. Nie patrzył na oprawców - patrzył
na ich ofiarę.
- Przecież to jeszcze dzieciak... To tylko dzieciak... Jak mogliście?! Sukinsyny!!!
Opryszkowie uśmiechnęli się i... zamarli, nim zrobili chociaż jeden krok. Coś się
działo z Chudzielcem; jego oczy dziwnie błyszczały, jego ręce i nogi wydłużały
się, skóra na twarzy rozciągała się i porastała szarą szczeciną. Na oczach
przerażonych mężczyzn Chudzielec przeistoczył się w crinos - najbardziej
przerażającą formę wilkołaka. Skoczył ku niedoszłym oprawcom, jego pazury
rozbłysły w świetle księżyca, a z jego gardła dobył się głośny, wilczy warkot.
Krew trysnęła na ściany.
Nie było litości, wahania... Tylko nienawiść, chęć sprawienia bólu...
Mężczyźni padli na ziemię bez życia. Wilkołak stał nad nimi, z sierścią mokrą od
ich krwi, czując przemijający Szał i ciężko oddychając.
- Potwór! Potwór! - rozległo się za nim. Odwrócił się w stronę krzyczącego
dzieciaka, który najwyraźniej zdołał odzyskać już przytomność. Jego twarz była
cała spuchnięta, z poranionych ust sączyła się krew, lewą nogę wykręconą miał
pod dziwnym kątem. Zapalniczka w jego dłoniach zaiskrzyła się, zapłonęła szmata
wetknięta do butelki alkoholu, należącej do jednego z zabitych.
- Potwór! - zabrzmiało znowu, a butelka rozbiła się tuż obok głowy zaskoczonego
wilkołaka. Płonąca ciecz opryskała jego sierść; ryk bólu i swąd spalonego mięsa
wzbił się ponad śmierdzący zaułek. Oślepiony wilkołak, zataczając się, zniknął
w jednej z uliczek, ale jego pełny bólu skowyt długo jeszcze był słyszalny.
Dzieciak, kulejąc, podszedł do ciała mężczyzny leżącego na ziemi.
- Tato... - wyszeptał.
Wreszcie znalazło się miejsce na litość.
Księżyc schował się za chmurami.
Reaven